Przez Francję

Winien jestem pewne wyjaśnienie niedzielnego wpisu. Otóż przywołana wówczas pani Piszczek miała u nas na historii UW lektorat z łaciny. Była bardzo surowa i wymagająca; do dziś pamiętam "Galia est omnis divisa in partes tres, quarum unam incolunt Belgaealiam Aquitanitertiam qui ipsorum lingua Celtae, nostra Galli apellantur." Zawdzięczam Jej możliwość jakiegokolwiek komunikowania się w językach europejskich, bo jak powiadała, wszystkie czerpały z łaciny, bądź się wprost z niej wywodzą. Dzięki "mocnej trójce" z łaciny, na którą bez wątpienia zasłużyłem, jakoś jednak się odnajduję na obcej ziemi i dogaduję się z życzliwymi ludźmi, bo takich tu spotykamy. Dziękuję, Pani Puello, bo tak na Panią mówiliśmy, i mam nadzieję, że nie weźmie mi Pani tego za złe; zresztą Pani i tak o tym na pewno wiedziała 
A w środę, 23 maja, z kampingu w Saint-Épein k. Villeperdu ruszamy w stronę Poitiers. Najpierw dość długo główną szosą, mijając po drodze wsie i miasteczka rozciągnięte wzdłuż szosy. A w nich to, co zwykle: kościół, jeszcze średniowieczny, merostwo, przed którym stoi pomnik poświęcony mieszkańcom poległym w latach 1914-1918 z dodaną poniżej listą lokalnych ofiar kolejnej rzezi.
Docieramy do Châtellerault. Odnajdujemy kościół św. Marcina przy Grand Place, fotografujemy kościół i Hôtel de Ville, podchodzi do nas starszy pan i pyta: Polski? Polaki? Okazuje się że Polak z pochodzenia. Jego rodzice przyjechali tu za chlebem jeszcze przed 1939 r. i przyjęli obywatelstwo francuskie. W związku z czym ojca słabo pamięta, bo, jako obywatela francuskiego, wzięto go do armii francuskiej, z której trafił do niewoli w 1940 r., a gdy wrócił, jakoś szybko się rozwiódł. Mounsieur Skwara, bo tak się ten pan nazywa, postawił nam piwo i doprowadził prawie pod sam kościół św. Jakuba. Kościół jest z 1066 r. ze wspaniałym izokefalicznym fryzem apostołów, tylko Chrystus w środkowej, podwyższonej arkadzie, wyróżnia się większą aureolą. Jest oczywiście zaznaczone, że kościół leży na szlaku Jakubowym, ale nikogo wewnątrz nie ma. Ruszamy w stronę Poitiers. Tym razem GPS prowadzi nas bocznymi drogami. Dojeżdżamy do do starożytnego, galo-romańskiego Poitiers, leżącego ok. 15 km na zachód od Châtellerrault. Do dziś widoczne są tam z daleka resztki starożytnego teatru. A niedaleko też od tego miejsca jest pole bitwy pod starożytnym Poitiers, gdzie w 732 r. Karol Młot pobił muzułmanów i na ponad 1200 lat zatrzymał inwazję islamu na Europę. Teraz, na naszych oczach i przy bierności rządów, odbywa się to, co wtedy zostało zatrzymane, lecz tym razem bardziej skutecznym metodami. Wjeżdżając w czwartek od wschodu do Poitiers jak na ironię zobaczyliśmy pierwszy na naszej trasie meczet. Widać było spod szczelnego i wysokiego, betonowego ogrodzenia tylko wyniosły, też odlany z betonu i dość brzydki, minaret. Jechaliśmy dość szybko i zdjęcia zrobić nie zdążyłem, ale nie ma czego żałować.
Ale jeszcze wcześniej, w środę pod wieczór nagle zaczęło wiać, zebrały sìę paskudne chmury, szukamy noclegu. Google wskazały nam auberge dla pielgrzymów w Château Dissay, czy jakoś tak. Zjeżdżamy w dół na złamanie karku, liczniki szaleją, wciskane ile sił hamulce puszczą... i nagle przed naszymi oczami zamek jak z reklamy dla turystów zachęcającej do obejrzenia zamków w dolinie Loary. Oniemieliśmy obydwaj, olśnieni urodą budowli. Zdjęcie nie oddaje, niestety, całego piękna tego zespołu. Oczywiście, schronisko było, niestety, zamknięte, ale cośmy napaśli oczy pięknem, to nasze. 
Niestety, poganiają nas plączące się po niebie chmury i silny wiatr (na szczęście tym razem w plecy!), ruszamy w stronę Poitiers. Tuż przed miastem znajdujemy kemping municypalny w Chasseneuil-du-Poitou. A po drodze taki oto widoczek jak z obrazu impresjonisty. Mając takie pejzaże będąc pod ich wrażeniem na co dzień można było przenosić je na płótno. I żaden Photoshop nie jest tu potrzebny, wszystko jest na swoimi miejscu. W Poitiers wdrapaliśmy się na wyniosłe wzgórze, na którym położone jest stare miasto. Pokręciliśmy się po nim, jak zwykle oglądając stare świątynie, ratusz, plac miejski. Mnie zachwycił zwłaszcza dwunawowy, czyli zapewne pokutny kościół św. Portowego alias Porfiriona (czyli jak w Zielonej Gęsi). No i tamtejszy Kościół Notre Dame, chyba z XII wieku. Z tego kręcenia się wkoło po krętych i wąskich uliczkach oczywiście wszystkie trzy nawigacje zgłupiały i kazały nam zjechać na dół i ponownie się wspinać. Jakoś w końcu wyplątaliśmy się z tej gęstej pajęczyny uliczek i ruszyliśmy dalej na południowy zachód. Wczoraj nocowaliśmy bardzo przyjemnie w Meller, tuż obok kościoła św. Hilarego. Kościół znajduje się na liście UNESCO i naprawdę jest w nim co podziwiać.


Kościół w Brieux k. Meillé. Z prawej obelisk zwieńczony złożonym galijskim Coq, kogutem, symbolem mężności i francuskiej élan woli walki. Czasem zamiast tego na postumencie stoi francuski żołnierz w błękitnym płaszczu, takim, jakie mieli na sobie żołnierze armii Hallera. Przed kościołem oczywiście nasze mocarne bryki. Mają zawinięte na koła już ponad 2600 km!


Monsieur Skwara i ja, popijamy chłodnego Kronenbourga na Grand Place w Châtellerault. Och, jaki był wspaniały i dobrze nam zrobił po ponad 30 km jazdy w upale! Franka tu nie ma, zajęty był akurat robieniem zdjęcia.


Elewacja frontowa niemal tysiącletniego kościoła św. Jakuba w Poitiers ze wspaniałym, moim zdaniem, fryzem.


Ruiny starożytnego teatru rzymsko-galijskiego w Poitiers w pobliżu dzisiejszego Châtellerrault. Parę kilometrów na zachód od tego miejsca, w 732 roku, Karol Młot pobił islamskich najeźdźców. Lecz do pola bitwy nie dojechaliśmy, bo było zbyt daleko od szlaku.


Zamek z XV-XVI wieku w Château Dissay. Zdjęcie nie oddaje w całości urody tej architektury. Teraz trwają w nim prace remontowe. Po ich zakończeniu ma być w nim hotel i restauracja, zaś rozległy park będzie udostępniony publiczności.


Pejzaż z Chasseuille. Nie mogliśmy oderwać oczu. 


Kościół św. Porfirego. Naprawdę, był taki święty! Kościół, co rzadkie, dwunawowy. W głębokim cieniu przed portalem nasze rumaki.




Kościół z listy światowego dziedzictwa w Melle, elewacja główna w blaskach zachodzącego słońca. Są tam jeszcze dwa podobne, są pozostałości łaźni rzymskiej, kopalni srebra z czasów merowińskich, ale my widzieliśmy tylko ten. Cóż, jak mawiał trener Górski: nie można być przez cały mecz przy piłce.

Komentarze

  1. Przed paroma laty byłam zdziwiona istnieniem Św, Ekspedyta tak wielce, że Św, Porfiry już nie robi na mnie wrażenia :) :) :). Jednak w tej historii najbardziej mnie ujęła Twoja fotografia. Opalenizna, jak z Karaibów i widać kondycja jak najbardziej jest. Także zaczynam Ci zazdrościć tej pielgrzymki (może nie koniecznie rowerowej), ale zobaczyć te wszystkie miejsca och!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.

Bose Antki