Posty

Santiago! Daliśmy radę!!!

Obraz
Udało się. Po 56 dniach podróży, z czego 53 na rowerowym siodełku i tylko 3 dni odpoczynku, dokonaliśmy tego. Stoimy oto przed katedrą w  Santiago z naszymi niezawodnym aluminiowymi rumakami. Zmęczeni, ale zadowoleni, że nam udało się to, co wydawało się niemożliwe! No ale jeszcze zanim wejdziemy do katedry trzeba dokonać niezbędnych formalności. Idziemy z rowerami (schody!) do biura turystycznego, by chwilę odstać, w długiej jak w stanie wojennym, kolejce po mięso i uzyskać potwierdzenie odbycia pielgrzymki na podstawie właśnie creanciale, do których pracowicie (dzięki Frankowi) zbieraliśmy od francuskiego Tours pieczątki. Mieliśmy także kilka wcześniejszych z Niemiec na przygodnych kartkach papieru, folderach turystycznych, itp. Gdy  podajemy miejsce startu (Białystok?, nic im to nie mówi), ale gdy podajemy liczbę przebytych kilometrów, kręcą z niedowierzaniem głowami, ale potwierdzenia, wypisane charakterystyczną romańską czcionką, uzyskujemy. A teraz idziemy do katedry, jest

Santiago de Compostela

Obraz
W ostatnich dniach nie miałem sił, by pisać. Dojeżdżaliśmy do albergi, kąpiel, kolacja i szedłem spać. Winien jestem uzupełnić zaległości, na razie jednak, by się nie piętrzyły, opiszę co było 15 czerwca . Nocowaliśmy w miejskiej alberdze w Palas del Rey, dokąd dotarliśmy po niezbyt długim etapie, bo ok 50 km. Etap był bardzo męczący, było mnóstwo długich podjazdów, przy zjazdach, zwłaszcza w drugiej części, bliżej Palas,  krętych wąskich dróżkach, trzeba było ostro hamować, całym efektem ciężkiego pedałowania pod górę były zwarte klocki hamulcowe.  No ale, tak czy siak, w piątek rano ruszamy do ostatniego, jak dobrze pójdzie, etapu naszej  długiej wyprawy. To około 70 km. Ostatnio nasze odcinki wynosiły najwyżej coś koło 50 km, mamy do przejechania o blisko połowę więcej. A jeśli się nie uda, to zanocujemy gdzieś po drodze i ostatnie 15-20 km będziemy kiwać się w sobotę, czego bardzo byśmy nie chcieli, ale też nic na siłę. Ruszamy. Gwarne centrum małego Palas już za nami, wjeżdż

Astorga - Molinaseca

Obraz
Astorga zasługuje na to, by ją zobaczyć. Mój opis, siłą rzeczy skrótowy i niepełny, to zaledwie zasygnalizowanie. Trzeba by było posiedzieć tam kilka dni, aby w pełni poznać jej piękno. Kierując się ku katedrze, przechodzimy przez plac, na którym jest pomnik upamiętniający bohaterów walki z wojskami napoleońskimi w latach 1808 - 1812, my w tym czasie w nadziei na odzyskanie Wolności wspieraliśmy wojska agresora. Katedra jest wspaniała, pełna przepychu, weszliśmy do środka, bo akurat była msza. My za to mogliśmy sobie tylko popatrzeć, zakaz fotografowania. Pewne elementy wystroju fasady znalazły się też i na ratuszu. Po chwili ruszamy w stronę Ponderrone. Ilekroć na naszej drodze, w oddali widzimy rzędy wiatraków, tyle razy wiadomym jest, że po jakimś czasie w poprzek jej stanie kolejna Sierra i będą trudności z podjazdem. Tak będzie z pewnością i tym razem, ale póki co, zjeżdżamy łagodnie w dół, a to niestety znaczy, że podjazd będzie i dłuższy, i trudniejszy.  Raz z jednej strony s

Nadużycia, czyli niesportowe zachowanie

Obraz
W piątek postanowiliśmy, że jednak muszę ponownie dać sobie wytchnienie w sobotę. Żeby odpocząć, do Leon z  Burgos pojadę koleją. Przystałem na to z wewnętrznymi oporami, ale rozsądek zwyciężył. Pojadę koleją do Leon i tam poczekam na Franka, który w niedzielę dotrze jak należy, czyli rowerem. Ja zaś będę przez cały ten czas się byczyć. Czyli, ponownie zachowałem się niesportowo. Pożegnaliśmy się, wracam do Burgos. Leje, co w naszej podróży  oczywiste, w naszej alberdze, dokąd wróciłem, przeczekuję najgorsze. Napotkani rowerzyści poprowadzili mnie do centrum inną, ciekawszą i spokojniejszą drogą niż ta, po której dotarliśmy do Tardajos. Po drodze mówili mi, żebym sobie nie wyobrażał, że tutaj zawsze jest tak zielono. O tej porze roku Kastylia jest zawsze żółta, spalona słońcem i błagająca o deszcz. Mijamy po drodze kartoflisko, w międzyrzędziach pływają w deszczówce instalacje deszczowe, tej wiosny zupełnie niepotrzebne, a zwykle o tej porze pracujące pełną parą. W Burgos ponownie popa

Redecilla del Camino

Obraz
W środę, 6 czerwca nocowaliśmy na kempingu w Navarette pod namiotem. Był bardzo miły i ciepły wieczór, w nocy też nie zmarzliśmy. Ale nad ranem przeszedł króciutki, ale za to wredny, deszczyk i kompletnie zmoczył nasze domostwo. Musieliśmy je w takim stanie zwijać. Słonko wyjrzało i wietrzyk powiał dopiero koło drugiej. Zatrzymaliśmy się, by trochę namiot wysuszyć, tym razem na ogrodzeniu autostrady. Drogą równoległą do niej, jechało rowerami dwoje młodych ludzi, do roweru mężczyzny przyczepiony był dwukołowy wózek. Taki, jakimi wozi się małe dzieci. Tyle że ten był przykryty kocami, plandeką, ręcznikiem, całym tym tekstylnym wyposażeniem wędrowca, co to nigdy nie chce być suche. Pomachałem im ręką, machnęli do mnie, kawałeczek odjechali, zastanowili się i skręcił do nas. Po chwili przywitaliśmy się serdecznie, jakbyśmy się znali od dawna. Zapytali czy mogą obok nas zjeść lunch. Młode, francuskie małżeństwo, w wieku 25 - 30 lat. Podróżują rowerami już dwa lata, pewnie to podróż poślub

Logroño i okolice

Obraz
Środa, 6 czerwca. Ruszamy z Irache po wtorkowym wypoczynku i jedziemy w stronę Logroño. Tę nazwę pamiętam z natrętnego szlagieru Tercetu Egzotycznego sprzed lat, którego refren szedł chyba tak: Pamiętam wciąż tę noc, Gorącą jasną noc w Logrono, Gdy tylko dla nas grały gitary Niezapomniane bolero... Niestety, nic nie jest tak jak w tej kiczowatej piosence, skłamanej od początku do końca. Bo noce tutaj są bardzo zimne, z wtorku na środę w Irache było o 6 stopni Celsjusza, rano koło 9 stopni Celsjusza i tak utrzymało się aż do dziewiątej! W Hiszpanii!; w czerwcu! Kto by to pomyślał! Sądziłem, że wygrzeję tu stare kości, ale gdzież tam, w Białymstoku jest teraz znacznie cieplej. Wypoczynek zarządził Franek. Ja chciałem jechać dalej, do upadłego, uważałem, że szkoda czasu. Szczęściem jednak Franek postawił na swoim. Po prostu dużo więcej niż ja wie o fizjologii wysiłku i najrozsądniej było zgodzić się z nim i trochę nabrać sił. Zatrzymaliśmy się na cały wtorek na miejscu i bardzo dobrze

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.

Obraz
Z Zubiri, po wysuszeniu prania i śniadaniu, ruszamy do Pampeluny. To tylko ok. 20 km i to z góry, więc idzie nam świetnie. Od czasu do czasu przystajemy na chwilę, by coś ciekawego sfotografować. Ja, niestety, przywykłem fotografować aparatem, zapominam o telefonie i nie mogę później wysłać naprawdę ciekawych zdjęć. Oto na jakieś 5 km przed Pampeluną spotykamy kamienny krzyż na kolumnie z figurką Ukrzyżowanego, pewnie XVII w. Zatrzymaliśmy się, zrobiłem zdjęcie, coś mnie zaintrygowało, przechodzę na drugą stronę, a tam figurka w typie Matki Boskiej z Guadelupe, czyli naszej Matki Boskiej Kodeńskiej! Na krzyżu! Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Jazda rowerem, mimo całej swej ślamazarności i trudów podróży w porównaniu z innymi środkami transportu, pozwala odkrywać rzeczy w innych przypadkach niezauważalne. Będę musiał koniecznie jakoś upublicznić ten krzyż po powrocie! Wjeżdżamy do pięknej Pampeluny, kierujemy się na stare miasto. Pniemy się ostro pod górę, mając po prawej taką pano