Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2018

Saintes

Obraz
Nocleg pod namiotem w  Saintes  był nawet przyjemny. Zresztą, przywykliśmy już do tego.  Między  19 a 20 dojeżdżamy do jakiejś miejscowości i zaczynamy rozglądać się za miejscem noclegowym. Chodzi nam przede wszystkim o kemping, ponieważ tak jest najtaniej. Najpierw namiot, potem ewentualne pranie i kolacja na pewno. Musimy przecież mieć siły by pedałować. Kolację jemy najczęściej jak prawdziwi dyplomaci na raucie albo konie, czyli na stojąco. Bo na kempingach, nastawionych głównie na  kampery , na których pokładach jest dosłownie wszystko, stoły nie zawsze są na stanie. Ponieważ trawa o tej porze jest już mocno wilgotna, nasze Dary Boże rozkładamy na sakwach i bagażnikach. A odżywiamy się jak pierwsi chrześcijanie: chleb, wino, oliwki, czasem kawałek tutejszej, ohydnej kiełbaski. I po małej chwilce zasypiamy. Na kempingach, które są tu liczne, dobrze utrzymane i urządzone (poza brakiem stołów!), jest sporo ludzi, a w tym, i cyklistów. Spotykamy wśród nich prawdziwych obieżyświatów

Trzy tysiace

Obraz
Dziś w  Loustalet , na południe od  Léon , licznik na moim rowerze pokazał 3000 km od wyjazdu z Białegostoku. A dzisiaj mija też 40. dzień od wyjazdu. Sporo mamy już w nogach, myślę, że pozostało jeszcze jakieś 850 km. Ale będą to kilometry najtrudniejsze! Mam nadzieję, że damy radę, może nie będzie to mistrzowski wynik, ale w końcu dotrzemy do celu.  Od poniedziałku chyba jesteśmy już w Kraju Basków, pojawiają się dwujęzyczne napisy, co w Polsce tak trudno znieść Prawdziwym Polakom na obszarach zamieszkałych przez mniejszości narodowe. W  Sanguinet , gdzie nocowaliśmy z niedzieli na poniedziałek, poszliśmy na kawę do  boulangerie  o szumnej nazwie Duchesse. Wypieki wyglądały tak apetycznie, że do kawy zaordynowaliśmy sobie po kurtyzanie. I nie zawiedliśmy się, kurtyzany były doskonałe... Francuzi mają predylekcję do przewrotnych nazw i ta duchessa z  Sanguinet  tak właśnie nazwała bagietki, które zjedliśmy ze smakiem. A gdy wyjechaliśmy trochę dalej, też w  Sanguinet , zobaczyliśmy

Od Melle do Saintes

Obraz
Cały długi tekst przepadł mi w czeluściach Internetu. Muszę pisać od nowa, podzielić to na części, z nadzieją że tym razem się uda. W piątek rano, po raz ostatni rzuciwszy okiem na wspaniały kościół św. Hilarego, ruszamy na południowy zachód. Szło nam całkiem nieźle, dopóki nie zaczęło padać. Mieliśmy ominąć  Aulnay , ale w tej sytuacji skręciliśmy do miasta, by tam znaleźć miejsce do przeczekania. Kawiarnia nijaka, w centrum dość niejakim. Ale ma dach i rowery stoją pod rozwiniętą markizą. Jedna kawa, coś na rozgrzewkę, jakąś zapiekanka, pożywna i gorąca... Ciągle leje... Piszę, opracowuję zdjęcia, Franek dzwoni, dzwonią do mnie, ja dzwonię, leje... W końcu po drugiej kawie przestało, ruszamy. Przejeżdżamy koło miejscowego cmentarza i z ciekawości zaglądamy. A tam pomiędzy wiekowymi, kamiennymi nagrobkami, jakich nigdzie indziej nie widziałem, kościół św. Piotra. Obecnie remontowana jest ze środków publicznych jego wschodnia i, częściowo, południowa elewacja. Bo parafie tu są bardz

Przez Francję

Obraz
Winien jestem pewne wyjaśnienie niedzielnego wpisu. Otóż przywołana wówczas pani Piszczek miała u nas na historii UW lektorat z łaciny. Była bardzo surowa i wymagająca; do dziś pamiętam "Galia est omnis  divisa  in partes tres,  quarum   unam   incolunt   Belgae ,  aliam   Aquitani ,  tertiam  qui  ipsorum  lingua  Celtae , nostra  Galli   apellantur ." Zawdzięczam Jej możliwość jakiegokolwiek komunikowania się w językach europejskich, bo jak powiadała, wszystkie czerpały z łaciny, bądź się wprost z niej wywodzą. Dzięki "mocnej trójce" z łaciny, na którą bez wątpienia zasłużyłem, jakoś jednak się odnajduję na obcej ziemi i dogaduję się z życzliwymi ludźmi, bo takich tu spotykamy. Dziękuję, Pani  Puello , bo tak na Panią mówiliśmy, i mam nadzieję, że nie weźmie mi Pani tego za złe; zresztą Pani i tak o tym na pewno wiedziała  A w środę, 23 maja, z kampingu w Saint-É pein  k.  Villeperdu  ruszamy w stronę Poitiers. Najpierw dość długo główną szosą, mijając po drodz

Tours i okolice

Obraz
Z Chateaudun ruszamy w stronę Tours. Jest na co patrzeć, jeśli akurat nie skupiasz się na tym, by wjechać na kolejny pagórek. Wygląda to niewinnie, ot płaski, łagodny podjazd. Ciągnie się, co prawda, dobre 2  - 3 km, ale cóż to dla nas, nie takie pagórki... Tymczasem wjeżdżamy na domniemany wierzchołek i tam, jak mawiał niezapomniany major Kuźma ze Studium Wojskowego UW, niespodziewajka, i to przykra. Bo owszem, jest pewne obniżenie, rodzaj płytkiego siodła, które da odetchnąć i... kolejny podjazd, znowu z półtora kilometra. I zakręt. Więc znów bierzemy się do roboty, ostro kręcimy pedałami, dojeżdżamy do zakrętu... A tam kolejna niespodziewajka, na deser tej części podróży - stromy podjazd jakie 6-7 % na 700 m. I bywa tak, że manipulujemy przerzutkami, wkładamy coraz niższe, bardziej siłowe i wolniejsze przełożenia i w końcu opór w manetce, dalej sìę nie da, serce wali jak młot, płuca pracują jak miechy kowalskie, a krajobraz stoi w miejscu i nie chce się przesuwać. A wtedy trzeba, ni

Francuska niedziela

Obraz
W niedzielę poszliśmy do katedry na najwcześniejszą mszę. Była o 9.15, odprawiana po łacinie. Mój Boże, gdybyż prof. Piszczek usłyszała tę łacinę... Próbowaliśmy uzyskać paszport pielgrzyma. W Chartres, przy katedrze, jest specjalny instytut studiów Świętojakubowych, ale nic z tego, francuska biurokracja i ta państwowa, i ta kościelna,  jest bezwzględna i pozbawiona jakiejkolwiek empatii. Nieważne, że przejechaliśmy aż tyle, wszyscy nas tu za to podziwiają, ale niedziela to niedziela. Nie pomogła nawet rozmowa z sympatycznym arcybiskupem, witającym się po mszy z wiernymi. W sobotę, jak również i w inne dni nigdzie tego paszportu uzyskać się nie udało. Więc wstawiamy tampons, czyli pieczątki na zwykłą kartkę papieru. Ponoć ma to pomóc w uzyskaniu noclegu w albergach po hiszpańskiej stronie. Jeszcze jeden rzut oka na katedrę i ruszamy w stronę Chateaudun. Po drodze przejeżdżamy przez ogromny bric-a-brac, czyli pchli targ. Zagrodzono ze dwa kilometry szosy wylotowej do Tours i rozst

Chartres, olśnienie

Obraz
J edziemy pośród łagodnych wzgórz, na których gdzieniegdzie kończy kwitnąć rzepak, ale widziałem też, po raz pierwszy od lat, wielkie pole niebieskiego lnu. Wzgórza spływają w głęboko wcięte doliny, gdzie, nad rzekami i strumieniami, porozsiadały się przed wiekami wsie z kościołami i gęstą zabudową przyuliczną, bo szkoda każdego kawałka ziemi.  Cały ten pejzaż wsi francuskiej, jak z obrazów impresjonistów, przetrwał do dziś niemal bez zmian. Bo rzadko można spotkać wieś, w której nowa zabudowa wchodziłaby bezczelnie, jak u nas, mając za nic tradycję. Mamy raczej do czynienia z mimikrą. A jeśli wziąć pod uwagę troskę mieszkańców o ich stare domostwa, krycie tych domostw dachówką lub strzechą, to widać ich przywiązanie do tradycji. W ten sielski pejzaż jakoś zupełnie dobrze wpisują się wielkie elewatory i wieże ciśnień, nierzadko wieńczące wzgórza. Do Chartres wjeżdżamy od wschodu, z daleka witają nas dwie wyniosłe wieże katedry, reszta kryje się za zieloną poduchą wzgórza. Wjeżdżamy d

Francja

Obraz
O Brukseli  napiszę  oddzielnie, bo to oddzielna sprawa.  W poniedziałek, 14 wyruszyliśmy na południe, w stronę francuskiej granicy. Szło nam, a zwłaszcza mnie, niesporo, bo każdy wolny dzień wybija z rytmu, ale odpocząć trzeba było. No więc jedziemy w stronę Mons. Oglądamy się za siebie, marudzimy, zatrzymujemy sìę co chwila. Po prostu jechać zwyczajnie nam się nie chce. Ale imperatyw kategoryczny nakazuje, więc przebieramy kulasami i posuwamy się nieśpiesznie na zachód. Belgia powoli kończy się i dla mnie przyjemnie francuzieje. Pojawiają się bistra kropka w kropkę jak te w Paryżu, widzi się co i rusz nazwy w rodzaju  Boulangerie ,  Charcuterie ,  Tabac , czyli piekarnia, wędliny, papierosy. Ubywa napisów dwujęzycznych, a ja wprawdzie mało i co z francuskiego rozumiem, ale jakoś jestem bardziej z tym językiem osłuchany. W każdej wsi i miasteczku pomnik poświęcony tym, którzy zginęli za wolną Belgię w latach 1914 - 1918. I długa lista nazwisk poległych i zaginionych. A obok pod

Granice

Obraz
Tego dnia, we czwartek, 10 maja dotarliśmy do Renu w Wesel. Jadąc znowu przez Ascheberg, bo nocowaliśmy odeń na wschód, wracaliśmy myślami do wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka. Dochodziliśmy do przekonania, że jeśli ktoś chce komuś pomóc, to bariera językowa nie jest żadną przeszkodą. Najważniejsza jest empatia, wczucie się w sytuację drugiego człowieka, chęć pomocy i owa, zapominana obecnie coraz powszechniej, chrześcijańska zasada Charitas, miłosierdzia. A państwo Selhorst spod Ascheberg cnotę tę zachowali i stosują w praktyce, czyniąc to naturalnie i bez ostentacji, czyli w sposób zgodny z Ewangelią.  Mijaliśmy miasta i miasteczka. Wszędzie z kościołów dochodziły przytłumione dźwięki organów i śpiewów liturgicznych. Święto. Obchodzone powszechnie, co jednak daje jakąś nadzieję.  Wjeżdżamy do Derenstein, miasteczka nad wielkim zbiornikiem wodnym. Tłumy świętujących ludzi. Młodzi mężczyźni ciągną i pchają podśpiewując i machając przyjaźnie do nas rękoma pojemne wózki

Pensjonat dla koni

Obraz
Wyjechaliśmy z Grupenhagen zostawiając w naszej pamięci niezwykłą, bezinteresowną życzliwość Güntera, dziś niestety, coraz mniej takich ludzi. A ci, których spotykamy jeszcze, tacy właśnie jak Günter, przywracają mocno nadszrapniętą wiarę w chrześcijańską Caritas i prawdziwą SOLIDARNOŚĆ, tę z 1981 roku, niszczoną cały czas po 1989 r., a ostatnio z zapiekłą zajadłością. Przepadł gdzieś Człowiek, przesłoniły to zdradzieckie mordy i "dożynane watahy"... Ale my, jak na razie jesteśmy poza tym wszystkim, dopiero za miesiąc wrócimy do naszej codzienności i póki co, skierowaliśmy się, a jakże, na zachód. Przed nami Las Teutoburski, w którym Arminius "der Cherusker" unicestwił trzy legiony Cezara Augusta, co, niestety, powstrzymało rzymskie "Drang nach Osten". Gdyby nie to, pewnie inaczej wyglądałaby dzisiejsza Europa. Chełpił się w więzieniu mokotowskim tym Arminiusem przed Kazimierzem Moczarskim kat powstania w getcie warszawskim Jürgen Stroop... Przed nami wz