Trzy tysiace
Dziś w Loustalet, na południe od Léon, licznik na moim rowerze pokazał 3000 km od wyjazdu z Białegostoku. A dzisiaj mija też 40. dzień od wyjazdu. Sporo mamy już w nogach, myślę, że pozostało jeszcze jakieś 850 km. Ale będą to kilometry najtrudniejsze! Mam nadzieję, że damy radę, może nie będzie to mistrzowski wynik, ale w końcu dotrzemy do celu.
Od poniedziałku chyba jesteśmy już w Kraju Basków, pojawiają się dwujęzyczne napisy, co w Polsce tak trudno znieść Prawdziwym Polakom na obszarach zamieszkałych przez mniejszości narodowe. W Sanguinet, gdzie nocowaliśmy z niedzieli na poniedziałek, poszliśmy na kawę do boulangerie o szumnej nazwie Duchesse. Wypieki wyglądały tak apetycznie, że do kawy zaordynowaliśmy sobie po kurtyzanie. I nie zawiedliśmy się, kurtyzany były doskonałe... Francuzi mają predylekcję do przewrotnych nazw i ta duchessa z Sanguinet tak właśnie nazwała bagietki, które zjedliśmy ze smakiem. A gdy wyjechaliśmy trochę dalej, też w Sanguinet, zobaczyliśmy pierwszą na naszej trasie arenę walki byków. Cóż, Kraj Basków, prawie Hiszpania. Teraz, wzdłuż naszej drogi, niczym wierzby w Polsce, rosną prawdziwe dęby korkowe, z których ktoś nawet pozyskuje korę.
Namiot wysechł, bo głównie z tego powodu się zatrzymaliśmy, czas w drogę ruszać.
Kościół w Leon na tle miasteczka. Parę kilometrów dalej pękło 3000 km.
Arena walki byków w Sanguinet. Na barierce widoczna sylwetka szarżującego byka. Z lewej widać kawałek ukrytej trybuny.
Przydrożne dęby korkowe. Do pierwszego przybito bezceremonialnie tabliczkę Chemin de St. Jacques.
Komentarze
Prześlij komentarz