Nadużycia, czyli niesportowe zachowanie

W piątek postanowiliśmy, że jednak muszę ponownie dać sobie wytchnienie w sobotę. Żeby odpocząć, do Leon z  Burgos pojadę koleją. Przystałem na to z wewnętrznymi oporami, ale rozsądek zwyciężył. Pojadę koleją do Leon i tam poczekam na Franka, który w niedzielę dotrze jak należy, czyli rowerem. Ja zaś będę przez cały ten czas się byczyć. Czyli, ponownie zachowałem się niesportowo. Pożegnaliśmy się, wracam do Burgos. Leje, co w naszej podróży  oczywiste, w naszej alberdze, dokąd wróciłem, przeczekuję najgorsze. Napotkani rowerzyści poprowadzili mnie do centrum inną, ciekawszą i spokojniejszą drogą niż ta, po której dotarliśmy do Tardajos. Po drodze mówili mi, żebym sobie nie wyobrażał, że tutaj zawsze jest tak zielono. O tej porze roku Kastylia jest zawsze żółta, spalona słońcem i błagająca o deszcz. Mijamy po drodze kartoflisko, w międzyrzędziach pływają w deszczówce instalacje deszczowe, tej wiosny zupełnie niepotrzebne, a zwykle o tej porze pracujące pełną parą. W Burgos ponownie popatrzyłem na katedrę, na piękny park z łukiem triumfalnym, ustawionym w 1522 r., na przyjazd cesarza i pojechałem na dworzec, który nazywa się jakże poetycko Rosa del Lima, przez co mój GPS nie potrafił go odnaleźć. Jakoś jednak dotarłem. Dworzec, samotny między blokowiskami przedmieść i od nich też oddalony, góruje ogromną bryłą falujących dachów peronów, nad okolicą, ale to znowu jest tylko w aparacie :( 
W kasie okazało się, że bezpośredniego pociągu do Leon nie ma. Za godzinę będzie  express do Madrytu, po godzinnej jeździe trzeba wysiąść w Palencia, dokupić dodatkowy bilet na rower do Leon, poczekać półtorej godziny i po półtoragodzinnej jeździe lokalnym pociągiem będę w Leon. Przejechać się nie da, to końcowa stacja.
Biletów, jak to określa moją przyjaciółka Basia, cytując swojego dawnego szefa, dostałem "całą ilość", jakby nie można było tego załatwić jednym, góra dwoma. A już tego, że musiałem w Palencia dokupić oddzielnie bilet na rower, chyba nigdy nie zrozumiem. Ale muszę tu przyznać, że pociągi tu są bardzo szybkie i w miarę punktualne, no i czyste, kolejarze sympatyczni i pełni empatii, choć nikt praktycznie angielskiego tu nie zna. No i stacje są mocno pilnowanie. Bez biletu na peron nie wejdziesz, trzeba okazywać to do kontroli.
Po niewielkim, półgodzinnym spóźnieniu, spowodowanym przez express oczekujący na jakiś lokalny pociąg, około 18:45 wysiadłem w Leon i moje wczasy wagonowe (w PRL było coś takiego dla kolejarzy) tym samym  zakończyły się. Poszedłem do katedry w Leon, zwiedziłem za 5 € wnętrze i trzeba było szukać noclegu. Nawigacja wyrzuciła mnie ze szlaku, alberga Don Antonio y Donia Cenia trafiła mi się dopiero na zachodnich przedmieściach miasta Vergin del Camino, dokąd dotarłem po 21. Ja tego wypoczynkowego dnia przejechałem 42 km, Franek ponad 100.
Nazajutrz rano oczywiście lało jak z cebra, za to temperatura podskoczyła  aż do 8C.! Schowałem się przed hiszpańską późną wiosną do przydrożnego baru, do którego co i rusz wpadali zmoczeni piesi pielgrzymi, by choć trochę się rozgrzać. Patron popatrzył na moją flagę, coś po swojemu powiedział i zniknął na zapleczu. A po chwili wrócił z polskim szalikiem kibica. Okazało się, że ma przyjaciela w Toruniu, odwiedzają się. A w ogóle to po meczu Polska - Chile, rozpoznawalność polskich barw narodowych bardzo wzrosła. Wszyscy na widok flagi biało-czerwonej machają przyjaźnie i wykrzykują Polonia! Polacco!
Około 11 deszcz trochę ustał i ruszyłem. Odwiedziłem sanktuarium Virgen del Camino, nowoczesny, zimny, kostyczny obiekt inaugurujący odwieczną tradycję budowy kościołów z ogromnym żelbetowym krzyżem. Taki późny Le Corbusier. Wszedłem, była przecież niedziela i była msza, we wnętrzu, trochę nawet dla niego za niskim, wspaniały barokowy ołtarz, pewnie pochodzący z pierwotnego kościoła. Dziwne to zestawienie. Po mszy ruszam dalej, nawet trochę przejaśniło się, można jechać. Dojeżdżam do Hospitalr de Obirgo, miasta znad rzeki o tej nazwie; zachował się w nim średniowieczny długi most, było to też miejsce turniejów, ich tradycja jest do dziś kontynuowana. Lecz miasteczko żyje głównie z pielgrzymów. Pełno tu alberg, hosteli, knajpek nastawionych na pielgrzymów. Chwilę się pokręciłem i ruszam nieśpiesznie, GPS każe skręcić w prawo, posłusznie to robię. Przejeżdżam przez kolejne Obirgo z podcieniowymi domkami i tradycją targową od 1306 r, co zaznaczono tablicą na Plaza Major. Ale gdy dojeżdżam, nie mając paszportu, do Turcji:


i na dodatek zaczyna znowu lać, chowam się w jakiejś restauracji by nad  filiżanką kawy przeczekać i spoglądam na mapę. GPS wybrał oczywiście inną niż chciałem, dłuższą i bardziej górzystą drogę! Nadłożyłem w ten sposób ponad 10 km! To nie koniec jeszcze, bo gdy wyszedłem, okazało się że złapałem gumę w tylnym kole.
Czekała mnie długa pantomima: zdejmowanie bagaży, koła, opony, szukanie przyczyny. Okazało się że był to niewielki, ale bardzo twardy i ostry jak igła drut że stalowej linki, pewnie z oplotu zniszczonej opony samochodowej. Tkwił mocno w oponie i z trudem go wyciągnąłem szczypcami z wieloczynnościowego narzędzia, które kiedyś dostałem od Zenka (uprzejmie dziękuję, przydały się!).
Po jakiejś godzinie spotkaliśmy się z Frankiem w połowie wyniosłego wzgórza na jakie 10 km przed Astorgą. W alberdze, prowadzonej przez lokalne  stowarzyszenie przyjaciół szlaku św Jakuba, stanęliśmy po 20. Kąpiel, kolacja w barze na podcieniowym rynku obok ratusza i idziemy spać. Franek tego dnia ujechał znowu ponad 100 km, ja 67.
A jutro dalej.


Pełen wachlarz, cała ilość biletów na przejazd z rowerem z Burgos do Leon. Razem sztuk siedem.


Katedra w Leon, fasada w remoncie. Miasto położone jest na wys. ok. 850 m npm, o czym zaświadcza ogromny żeliwny reper na fasadzie katedry. Kościół pełni też funkcję muzeum, zwiedzanie wnętrz - 5 €. W zasadzie to tamtejszy samorząd powinien pobierać taksę klimatyczną jak Zakopane, a miejscowi przedsiębiorcy wydzierać, niczym nasi górale, jak najwięcej kasy za cokolwiek od przyjezdnych, ale ceny tu takie, jak wszędzie. Tutejsi powinni przeszkolić się w jakiejś Białce Tatrzańskiej albo innym Poroninie w wyrywaniu ciaćków od turystów!


Ołtarz w prowadzonym przez dominikanów sanktuarium Virgen Del Camino.


Most nad Obirgo w Hospital (czyli przytułku) del Obirgo. Na nadrzecznej łące miejsce turniejów. 


Ratusz w Astordze z parą figur, ubranych w lokalne stroje, które wybijają godziny zegara miejskiego. A o wystroju fasady można by długo...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Zupa na gwoździu na odwrót