Redecilla del Camino

W środę, 6 czerwca nocowaliśmy na kempingu w Navarette pod namiotem. Był bardzo miły i ciepły wieczór, w nocy też nie zmarzliśmy. Ale nad ranem przeszedł króciutki, ale za to wredny, deszczyk i kompletnie zmoczył nasze domostwo. Musieliśmy je w takim stanie zwijać. Słonko wyjrzało i wietrzyk powiał dopiero koło drugiej. Zatrzymaliśmy się, by trochę namiot wysuszyć, tym razem na ogrodzeniu autostrady. Drogą równoległą do niej, jechało rowerami dwoje młodych ludzi, do roweru mężczyzny przyczepiony był dwukołowy wózek. Taki, jakimi wozi się małe dzieci. Tyle że ten był przykryty kocami, plandeką, ręcznikiem, całym tym tekstylnym wyposażeniem wędrowca, co to nigdy nie chce być suche. Pomachałem im ręką, machnęli do mnie, kawałeczek odjechali, zastanowili się i skręcił do nas. Po chwili przywitaliśmy się serdecznie, jakbyśmy się znali od dawna. Zapytali czy mogą obok nas zjeść lunch. Młode, francuskie małżeństwo, w wieku 25 - 30 lat. Podróżują rowerami już dwa lata, pewnie to podróż poślubna. Przejechali już, jak mówili, 16 000 km! W drodze urodził się synek Louis, łudząco podobny do Leona mojej Przyjaciółki. Gdy ich spotkaliśmy miał rok i 5 dni. Ojciec wyciągał go z głębi wózka, zgarnąwszy wprzódy płachty, jakie okrywały wózek, mama w tym czasie odkręciła słoik z jakąś gotową papką, mały zjadł to z apetytem i natychmiast zaczął bawić się kamykami z drogi. Dzielni ludzie, podziwiam zwłaszcza tę kobietę, mimo niewątpliwych trudności takiego trybu życia pogodną i pełną jakiejś wewnętrznej godności. Pewnie jest to jakiś sposób na życie, ale żal mi Luisa. Nie wyglądał na nieszczęśliwego, ale spędzanie w trzęsącym się wózku 8 -10 godzin dziennie w skwarze, deszczu, chłodzie, pod przykryciem, to nie jest chyba dobre dla tak małego dziecka. Bo przecież nie jadą szybciej niż 12 - 14 km/h! Jak mówił jego ojciec, wracają już do domu. Życzyliśmy im z całą szczerością wszystkiego dobrego, pożegnaliśmy się, zostawiając ich na popasie, a sami ruszyliśmy do Santo Domingo de Calzado. 
A tam katedra, kapiąca od złota na ołtarzach, dalekiego efektu nieludzkiej eksploatacji Indian Ameryki Południowej.
Jednak katedra to nie tylko świątynia, lecz także i muzeum, a może przede wszystkim muzeum. Wejść bez opłaty można tylko na mszę - jedną dziennie, w niedzielę i święta dwie. A poza mszą za biletami za 5€. Legitymacja ICOMOS nie pomaga, przerabiałem to kilkakrotnie.
Ale przepych tej świątyni wynagradza wszystko. Warto było. Fotografowałem wnętrza, pewnie poruszona są te zdjęcia, bo nie wolno z lampą, ale oddają charakter miejscowej wersji baroku. Miasto bardzo stare, dobrze zachowane, ze starannie oznaczoną Camina, ale cóż, trzeba ruszać dalej. Na noc stajemy w alberdze w Redecilla del Camino. Alberga tuż przy kościele, więc wszedłem do środka, bo był, co rzadkie, otwarty. Akurat sprzątano. Wnętrza małego wiejskiego kościoła także pełne przepychu sprzed wieków. Ale podłoga drewniana, z desek. I jakoś to nikomu nie przeszkadza. A ja już przez pryzmat swego konserwatorskiego doświadczenia widziałem w takiej sytuacji w Polsce walkę konserwatora z proboszczem, biskupem i parafianami o utrzymanie takiej właśnie podłogi! Jakbym słyszał: "Koniecznie trzeba by było zastąpić ją kamienną posadzką, najlepiej szlifowany marmur. Konserwator każąc utrzymać deski spycha nas na jakiś margines, to gorzej niż średniowiecze, a przecież to Dom Boży, a nie obora..." , itd., łącznie ze skargami do wojewody, ministra, marszałka, biskupa, arcybiskupa i kogo tam jeszcze. I naciski zakulisowe... A przecież jak to wiadomo z Ewangelii, Bóg swej obecności do świątyni nie ogranicza, tylko spróbuj to, panie konserwator, wytłumaczyć...
Tutaj nikt tego nie kwestionuje. Podłoga była drewniana, niech więc taką pozostanie. I koniec. Mam nadzieję, że takie jest wytłumaczenie. Bo w czasach Franco, Kościół miał się dobrze, nie tak jak teraz, a jednak drewniana podłoga została. 
Wszystko jednak, koniec końców, zależy od stosunku do przeszłości i poszanowania dorobku przodków. U nas to po prostu nie istnieje. Chłopskie społeczeństwo wstydzi się swej przaśnej przeszłości i stara się o niej jak najszybciej zapomnieć. Będziemy tego gorzko żałować!
Alberga zaś pełna gości, ale jeszcze zdążyliśmy na późne menu peregrino. Było, jak zawsze, trzydaniowe, z wodą i winem - do wyboru (!) smaczne i pożywne. Siedzieliśmy przy stoliku z Australijczykiem, żylastym farmerem, pielgrzymował z córką, ładną i pełną uroku panienką. Jego angielski był naprawdę trudny do zrozumienia, ale jakoś dogadywaliśmy się.
Rano, o szóstej, wstajemy, przed nami długa i początkowo trudna droga do Burgos. Spotykamy na niej Białorusina (!) z Brześcia. Zaczyna rozmowę po angielsku, widząc flagę przechodzi na polski. A kończy serdecznym białoruskim: dobraho szlacha...
Na tym szlaku spotykamy w Belorado kościół, na którego zwieńczenie frontonu bocian uwił sobie gniazdo. Wiele tu jest wiejskich kościołów z bogatymi, ale tylko parawanowymi, elewacjami frontowymi. 
Przed nami blisko pięciokilometrowa wspinaczka na najwyższą jak dotychczas górę - 1150 m npm !, a w tym 3 km przy spadku 6%. I z przystankami co prawda, ale daliśmy radę. Potem długi zjazd do Burgos z jego bajkową wręcz katedrą. Chwila wewnątrz, trochę obejrzeliśmy ścisłe centrum i dalej w drogę, do albergi w Tardajos. Taki już los pielgrzyma, nie może tracić celu z oczu. Najważniejsze jest Santiago. Reszta tylko przy okazji, jeśli wystarczy czasu... Camino ma swoje prawa...


Wnętrze katedry Santo Domingo: prezbiterium z ogromnym krzyżem jak w Hildesheim w Niemczech.


Wnętrze katedry Santo Domingo po raz drugi. Zdjęcie jest bardzo poruszone, ale mimo to zdecydowałem się je zamieścić, by pokazać wystawność hiszpańskiego baroku, kapiący od złota ołtarz, jeden z wielu tak bogatych w tej świątyni.


Francuskie małżeństwo od dwu lat podróżujące na rowerach po świecie. Współcześni nomadowie; ludzie, którzy wybrali taki sposób życia. Żegnaliśmy ich życząc wszystkiego dobrego.


Redecilla del Camina wnętrze bogato wyposażonego kościoła wiejskiego z drewnianą podłogą.


Kościół w Belorado z fasadą zwieńczoną bocianim gniazdem.


Wdrapaliśmy się na kolejny szczyt. O 100 m. wyżej niż wąwóz Roncesvalles. Było trudno, ale daliśmy radę.


Katedra w Burgos.




Katedra w Burgos. Zdjęcia nie oddają jej bajkowego piękna. Trzeba to na własne oczy zobaczyć.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Zupa na gwoździu na odwrót