Logroño i okolice

Środa, 6 czerwca. Ruszamy z Irache po wtorkowym wypoczynku i jedziemy w stronę Logroño. Tę nazwę pamiętam z natrętnego szlagieru Tercetu Egzotycznego sprzed lat, którego refren szedł chyba tak:
Pamiętam wciąż tę noc,
Gorącą jasną noc w Logrono,
Gdy tylko dla nas grały gitary
Niezapomniane bolero...
Niestety, nic nie jest tak jak w tej kiczowatej piosence, skłamanej od początku do końca. Bo noce tutaj są bardzo zimne, z wtorku na środę w Irache było o 6 stopni Celsjusza, rano koło 9 stopni Celsjusza i tak utrzymało się aż do dziewiątej! W Hiszpanii!; w czerwcu! Kto by to pomyślał! Sądziłem, że wygrzeję tu stare kości, ale gdzież tam, w Białymstoku jest teraz znacznie cieplej.
Wypoczynek zarządził Franek. Ja chciałem jechać dalej, do upadłego, uważałem, że szkoda czasu. Szczęściem jednak Franek postawił na swoim. Po prostu dużo więcej niż ja wie o fizjologii wysiłku i najrozsądniej było zgodzić się z nim i trochę nabrać sił. Zatrzymaliśmy się na cały wtorek na miejscu i bardzo dobrze się stało. Pozyskaliśmy trochę siły i energii i dzisiaj, czyli w środę, znacznie lepiej nam się jedzie. Nasza trasa  od kilku dni to droga krajowa nr 1110, a potem 120; i tak już chyba będzie do końca. Droga ta przeskakuje z jednej strony autostrady do Burgos i dalej do Santiago de Compostela, na drugą, przenosi się z lewej na prawą jej stronę. Przejeżdżamy przez nią to pod wiaduktem, to mostem ponad autostradą. A wokół naszej drogi wije się, niczym długi czerwonawy wąż, ścieżka pielgrzymia, bardzo dobrze oznaczona i wytyczona. Camina peatonale, na  której co jakiś czas pojawiają się pojedynczo albo w grupach, po dwie - trzy osoby, pielgrzymi. Taka jest tradycja tej pielgrzymki. Każdy musi przejść sam, rozważyć w duszy po co i dlaczego idzie, czy jedzie; przemyśleć to wszystko i znaleźć ukojenie. Nie gromadnie, ze śpiewami i głośnymi zbiorowymi modłami na komendę, zagłuszającymi to, co dzieje się wewnątrz duszy. Zresztą, każdy ma swoją camino, drogę kontaktu, czy może próby zbliżenia się do Tego, Co Nienazywalne i nawet nie wypada tego oceniać, bo nic przecież nie wiemy o tym, co jest po drugiej stronie Bramy Cierpienia i Ciszy. Można gromadnie i na rozkaz, a można samotnie i w skupieniu. Mnie odpowiada akurat przeżywanie tego w samotności, ciszy i skupieniu. Ostatecznie, każdy jest koniec końców na samotność skazany. 
Więc jedziemy i idziemy do swego Santiago, każdy samotnie. 
Wygląda to naprawdę bardzo malowniczo. Mijane miasteczka bardzo często rezydują na wzgórzu. Dominantą jest tu zazwyczaj kościół, taki jak ten, chyba właśnie w Arcos, wyznaczający od wieków nieprzekraczalną skalę zabudowy. No a po drodze napotykamy w winnicach kamienne szałasy, dla nas, pielgrzymów, niedostępne. Wszystko jest bowiem skrzętnie i dokładnie ogrodzone. 
Gdzieś po drodze napotykamy też swojski obrazek - gniazdo bocianie na słupie wysokiego napìęcia. 
Jadąc raz szybciej, raz wolniej, a czasami wręcz "pod górę bardzo przykrą", prowadząc rowery, dojechaliśmy do miasteczka Viana, oczywiście leżącego na wzgórzu. Tu postanowiliśmy posilić się i zamówiliśmy menu pielgrzyma. Jako pierwsze danie wjechała butelka wina, a do tego pasta, czyli makaron z serem, golonka z frytkami i na deser sorbet. Wszystko to w cenie 12€! U nas więcej kosztuje wino! No ale to przecież dla pielgrzymów! 
Dojeżdżamy w końcu do Logroño, ale GPS tak nas poprowadził, że z wielkiego Logroño zobaczyliśmy zaledwie Ebro i młyn na tej rzece. 
Po zachodniej stronie miasta, w pięknym parku, zobaczyłem kapliczkę, współczesną, a więc betonową, a w niej Matkę Boską w sukience, wyglądającej na słomianą. Przypomniało mi to taką oto historię sprzed lat z Podlasia. Otóż w XVIII w. była tam cerkiew unicka z cudowną i łaskami słynąca ikoną Matki Boskiej. Ponieważ była to parafia chłopska, to i uboga, lecz Matkę Boską, zwłaszcza cudowną, należało odziać w suknię. I taką sukienkę sporządzono. Wizytacja parafii stwierdza, że była to sukienka słomiana. Zdaje się, że ta sukienka z Logroño też jest słomiana, ale pewności nie mam. 
Gdy wyjechaliśmy z parku, Camina przez dłuższy czas biegła wzdłuż autostrady, od której oddziela ją siatka, niemal w całości porośnięta bluszczem, dzikim winem i innymi pnączami. W miejscach wolnych od roślinności "camineros" zostawili swe krzyżyki intencjonalne, sporządzane naprędce z przygodnych patyków. Wśród nich zobaczyłem też gwiazdę Dawida i poczułem się trochę tak jak w Jerozolimie przy Ścianie Płaczu... Franek zatknął swój krzyżyk, zatknąłem i ja swój maleńki w intencjach swoich i za tych wszystkich którzy to czytają. Może to i trochę ckliwe, ale widząc tę Gwiazdę i Krzyże, czułem, że muszę to zrobić, jak wtedy, cztery lata temu wtykałem zwitek papierowy z prośbami w szparę Ściany.


Szosa 1110 i camina pieszych w okolicach Arcos, na wschód od Logroño. Camina owija się wokół szosy niczym wąż. To spada gwałtownie w dół, to pnie się stromo pod górę. A wokół wszystko kwitnie, wiosna. Wprawdzie tegoroczna tutaj bardzo zimna. Bardzo tu dużo winnic, we Francji prawie niewidocznych. 


Widok miasteczka, bodaj Arcos, na szlaku pielgrzymów. Historycznej panoramy, rzecz nie do uwierzenia, zupełnie nic nie zakłóca!


Kamienny, stożkowaty szałas widziany z szosy. Schronienie od deszczu i skwaru dla pracujących w winnicy. Od czasu do czasu można jeszcze je zobaczyć.


Bocianie gniazdo na słupie wysokiego napięcia. Ptaki usadowiły się pod zainstalowanymi akurat na gniazdem piorunochronami, których nie ma na innych słupach. Ciekawe dlaczego akurat na tym osiadły?


Matka Boska z kapliczki w parku w Logroño, w sukience przynajmniej w części słomianej, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało.


Krzyże i gwiazda Syjonu na siatce bezpieczeństwa autostrady do Santiago. Proste, prymitywne, ale szczere.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Zupa na gwoździu na odwrót