Środa, czyli czas na odpoczynek

Środa, po ponad 400 km pod wiatr, była dniem wypoczynku, należnego nam jak p. Premier Szydło i jej drużynie skromnej i pokornej, comiesięczne premie. Ale jeszcze we wtorek, z racji tego, że dojechalismy wcześniej, dowiezieni niesportowo przez Zenkowych Przyjaciół, mogliśmy sobie dość długo pogadać; powspominać, pośmiać się i pożartować, a Zenek w tej materii jest niezrównany. Po śniadaniu pojechaliśmy czym prędzej do Decathlona, by dokupić to, co, jak wynikło dotychczasowej podróży, jest niezbędne, a czego oczywiście z domu nie wzięliśmy. Potem do Ostromecka, do Maćka, by wiedział że pamiętamy o Nim zwłaszcza w podróży,  bo to był naturalny jego żywioł. 
Kawka w Ostromeckim pałacu i ruszamy do Inowrocławia, do tamtejszych basenów solankowychj. Och; z jaką radością nadstawialiśmy nasze obolałe i zmęczone gnaty i mięśnie na rozmaite bicze wodne i jacuzzi. Potem spacer do tężni, by zażyć ozdrawiających układ oddechowy inhalacji. Ponieważ tego dnia nigdzie nie jeździliśmy, to oczywiście nie było nawet zefirka, żadnego wiatru. Obiad, w przdrożnej knajpce u zaprzyjażnionych z Zenkiem Prawdziwych Polaków, pyszna karkówka z grilla. A w tym czasie wiatr byl uprzejmy przypomnieć o sobie i przez pewien czas nie było prądu, bo zerwały się gdzieś przewody. I powrót do Dziemionnej. Na kolację, obżarci do granic, dostaliśmy tylko co upieczoną przez Mariannę szarlotkę z lodami. No i rzecz prosta do tego kawa. Kto nie jadł szarlotki  Marianny ten nie wie, co to szarlotka. To była już niestety kolacja pożegnalna..., bo rano wyjazd.
Rano pakujemy, troczymy nasze rowery i żegnamy się, co tu dużo mówić ze łzami w oczach, bo dobrze nam było u Zenków. Zbieramy się do odjazdu. W zasadzie mapy, plany, GPS - y nie są nam potrzebne. Wystarczy rano wsiąść na rower, zrobić kółko by sprawdzić skąd  wieje i udać się pod wiatr. To z całą pewnością będzie WŁAŚCIWY kierunek. No ale jednak GPS, jak już to mamy, to trzeba zeń korzystać. Wpisuję Wągrowiec. Żąda nazwy ulicy. Każde miasto w Polsce ma Rynek, więc tak piszę. Odrzuca, nie ma rynku w Wągrowcu. Piszę Jana Pawła II, znajduje, zanim skończyłem pisać. Ta straszna polska urawniłowka nazewnicza daje o sobie znać. W każdym D i większej wsi jest taka ulica, tak nakazuje prymitywny i płytki patriotyzm wymieszany z powierzchowną i bezrefleksyjną religijnoscią. A nazwy, te kosmopolityczne, przez swą powrzechność wypierają nazwy miejscowe zaświadczające o tożsamości historycznej. Jedziemy w końcu na Łabiszyn, gdzie kłaniam się dostojnemu dębowi zasadzonemu ponoć przez Jagiełłę po bitwie pod Koronowem. 



Gmina Łabiszyn żegna nas wielką dłonią jakby wyjętą z komedii Barei "Poszukiwany, poszukiwana". Czyżby to był ich herb?, niemożliwe. A potem ciężka walka z wiatrem i deszczem aż do Wągrowca, gdzie nocujemy. Jednak wbrew GPS poszukamy jutro rynku, a może znajdziemy też bifurkacje Wełny?.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.

Bose Antki