1000

Przeżycia w Tangermünde, a zwłaszcza w Milow, zepchnęły na dalszy plan inne wydarzenia. Otóż we wsi Sydow (jak znany aktor Max von Sydow), powiat Stendal (prawie jak ten pisarz od Czerwone i czarne), stuknął nam okrągły 1000 km od wyjazdu z Białegostoku. A my, o dziwo, trzymamy się całkiem nieźle. Uparty, przeciwny wiatr i deszcze zmoczyły jeszcze w Polsce nasze nalepki z opisem trasy. Ostała się tylko jedna na prawej, tylnej sakwie Frania i z dumą prezentujemy ją wszystkim zainteresowanym, podobnie zresztą jak flagi Polski i Unii. Oby tak dalej, a przecież to jeszcze ponad 2500 km. GPS prowadzi nas opłotkami przez zielone krainy, a przecież wjeżdżamy w najbardziej uprzemysłowiony region Europy. Mimo to na asfaltowych i betonowych, gładkich jak autostrada, ścieżkach co i rusz pojawiają się szarozielonkawe wykwity. To porosty, naturalny indykator czystości powietrza, rzadki widok w Polsce. Otwarte przestrzenie pól po horyzont zapełniają kwitnące rzepaki, rozsiewając, jak Prawdziwa Dama, niepowtarzalny i subtelny zapach. Czasami spotykamy na rozległych pastwiskach szczęśliwe Świnki z Wolnego Wybiegu, z przyjemnoscią taplajace sìe w błocku. Nie widzialem czegoś takiego u nas.


Kwitnący rzepak w okolicach Schwülper na zachód od Wolsburga.
Nocujemy raz lepiej raz gorzej. 
I jak dotychczas tylko Frau Hannelore Schanze wystawiła nam rzetelnie rachunek. W Köpenick niedopity jegomość, z wyraźnie widocznym napięciem, zapytał czy potrzebuję rachunku. Gdy rzekłem, że nie, widoczna była ulga, z jaką to przyjął. Nie będzie musiał dzielić się z fiskusem! Podobnie było w Dallgow-Döberitz, przy czym nasza Frau nie poprosiła nas nawet o dowody osobiste, zapytała tylko czy potrzebujemy rachunku, a gdy usłyszała, że nie, uszczęśliwiona skasowała swoje 60€ i oddaliła się tak skutecznie, że rano z trudem odnaleźliśmy ją by oddać klucze! Z Dallgow udaliśmy się w kierunku Nauen. A tam, na przeciwko ratusza, jest restauracja Brot und Wein, prowadzona przez małżeństwo Polaków z Bydgoszczy. Dają sobie radę, a lokalna społeczność ich zaakceptowała. Wypiliśmy u naszej rodaczki porządne espresso i, idąc za jej radą, niezłe piwo z Flensburga i pojechaliśmy dalej.


Ratusz w Nauen. Z prawej, pod wykuszem reatauracja Brot und Wein prowadzona przez małżeństwo Polaków z Bydgoszczy.

Później nocowaliśmy u niejakiego herr J. w Premnitz. Scena jakby żywcem wyjęta ze Szwejka, ta gdy polski Żyd sprzedawał żołnierzom jedyną krowę - żywicielkę. Herr J. na początek stwierdził, że nie ma jak nas przyjąć, pokoje nieuprzątniete, pościel niepowleczona... wydłużyły nam sìę miny. A i on też się zreflektował, bo przecież przyjechało do niego 50€ i jak to tak, wypuścić je z ręki? Więc zaczął tłumaczyć, że jednak jeden to jest. I jest w nim telewizor. I ekspres do kawy. A w ogóle to on jest ciężko chory. I tu pewnie wielokrotnie przećwiczonym ruchem zadarł brudną podkoszulkę ukazując ogromne brzuszydło z paskudną, pionową szramą wzdłuż olbrzymiej, wydatnej półkuli. Zgodziliśmy się czym prędzej na zaproponowane przez herr J. 25€ by już nie brnąć dalej w historię choroby i dalsze szczegóły anatomiczne. Płatne oczywiście gotówką, bez pokwitowania. Odczuwałem przy tym jakiś szczególny rodzaj Schadenfreude, że tu, w bogatych Niemczech, człowieka spotyka to samo, co w ubogiej Polsce. Każdy stara się jak może omijać fiskusa. Poza uczciwymi do szpiku kości emerytami z Lemnitz.


Apartament u herr J. w Premnitz. Z przodu nasz rodak z Sędziszowa zostawił piękny drewniany ganek, reszta to wybielona ruina z czasów DDR. Herr J., popatrzywszy na nasze miny, jako gratis od firmy dał nam do wypicia po piwie. Nie odważyliśmy się spać w jego pościeli i zdecydowaliśmy się na noc w śpiworach, na wygodnych, trzeba przyznać, łóżkach. I w ten sposób szczęśliwie wyspaliśmy się.



Komentarze

  1. Gratuluję pierwszego 1000! Tę relację regularnie czytam mamie :) Szerokości!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.