Hildesheim

Z Harsum, gdzie nocowaliśmy u tadżyckiego Niemca, po cieniutkim śniadanku ruszamy do Hildesheim. To niedaleko, może 8 km, ale przejechać trzeba. Ruszamy i po 20 mininutach jesteśmy w centrum. Odbudowane w ostatnich latach z pietyzmem domy szachulcowe lśnią nowością. Znowu patrzą z elewacji domostw na przechodniów Święci Pańscy, personifikacje planet, starotestamentowi prorocy, bogowie rzymscy, uśmiechnięci, pyzaci aniołowie ozdabiają narożniki. Jest tak jak wszędzie w Niemczech. Tłumy na nowiutkim deptaku. Schodzimy z rowerów, prowadzimy je uważnie deptakiem, tak by nikogo nie potrącić. Miasto z jakichś powodów, których nie poznaliśmy, mimo iż z uwagą choć bez zrozumienia :-( przeczytaliśmy niemieckie objaśnienia, darzy wielką estymą konie, zdaje sìę, że były tu wielkie jarmarki. W posadzkę pasażu wmontowano płytę przedstawimającą rumaka. Objaśnienia tylko zaciemniają. Idziemy, a po chwili już jedziemy do Św. Michała. Za którymś narożnikiem wyłania się nagle olbrzymia i samotna pośród pustego placu czterowieżowa bryła, na której długo wzorowano benedyktyńskie świątynie. Objeżdzamy kosciół, powoli pnąc się pod górę. Wchodzimy do wnętrza. Pusto jeszcze bardziej niż przed katedrą. Hen daleko, pod prezbiterium, może ze 40 m, samotny Chrystus z rozkrzyżowanymi ramionami spogląda na puste wnętrze, po którym przechodzimy tylko my dwaj, pielgrzymi z dalekiej Polski. Zdawałoby się, że chce objąć ramionami wszystkich mieszkańców Hildesheim i przejezdnych, a obejmuje jedynie martwą, objętną wobec Jego męki, przestrzeń pustej świątyni. Fotografujemy, oglądamy, podziwiamy, wreszcie przez chwilę modlimy się. I za chwilę wyjdziemy, a On pozostanie sam w bezmiarze kamiennej pustki opustoszałego kościoła, w którym niegdyś rozbrzmiewały polifoniczne śpiewy chóralne mnichów benedyktyńskich. Wychodzimy, ponownie kierujemy się na deptak, zasiadamy na kawie i ciasteczku w jakiejś ustronnej bäckerei. A nasze myśli uparcie krążą wokół pustych kościołów w zlaicyzowanym społeczeństwie. Ale cóż, trzeba jechać dalej. Przed nami łagodne pagórki Hesji...



Koń z deptaka w Hidesheim.


Samotny Franek przed wzgórzem katedry św.  Michała


Dom szachulcowy odbudowany ok. 1990 roku. Jeśli ktoś nie wie, że spłonął, zbombardowany w marcu 1945 roku może pomyśleć, że to oryginał.


Samotny Chrystus w pustej katedrze daremne (a może jednak  nie!) wyciąga ręce do nieobecnych wiernych.


Dramatycznie samotny Ukrzyżowany w katedrze.

Komentarze

  1. Panie Antoni jestem pod olbrzymim wrażeniem Pana podróżny. Czytam z zapartym tchem opisy poszczególnych epizodów .

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.