Niemcy cd.
Nie mogę ciągle przejść do porządku nad pewnym zdarzeniem w Kostrzyniu. Otóż w ogródku kostrzyńskiej restauracji Duet spożywaliśmy sobie ostatnie nasze polskie flaczki, całkiem niezłe, a obok starszy pan rozstawiał parasole, wymieniał ławeczki, itp. W pewnym momencie zagadnął mnie na temat Ojczyzny. I powiedział, że jego Ojczyzną była Polska Rzeczpospolita Ludowa. Bo, powiada, były 2 PRL. Jeden PRL komunistyczny i ten nikogo nie obchodził, nawet władców, był fasadą. I drugi, ten WŁAŚCIWY. PRL ludzi pracy, którzy budowali Polskę od podstaw po wojnie. Teraz nam to wszystko się odbiera. Szczególnie to boli u nas, tutaj, na Ziemiach Zachodnich, które nasi rodzice, a i my też, zagospodarowywaliśmy. Patrz pan, powiada wskazując na starego inwalidę na wózku popijającego opodal piwo z przyjaciółmi, to żołnierz Wojska Polskiego, który walczył w 1945 r. w Berlinie. Teraz mu się wymawia, że należał do bandyckiej formacji. W Siekierkach, z cmentarza naszych żołnierzy będą usuwać czołg T-34 ponieważ za jego pośrednictwem propagowane są rzekomo idee komunistyczne! Pojedziesz pan do byłej NRD, to zobaczysz, jak tam szanują pomniki i groby Armii Czerwonej... Słuchałem tego, co mówìł, z goryczą. Co tu dużo gadać, wiele było w tym racji. Buduje się obecnie jakąś narrację historyczną, dziwacznie prawicową, zakłamaną chyba jeszcze bardziej niż oficjalna peerelowska, tyle, że a'rebours, w drugą stronę. Zdaje się, że za chwilę wnuki beneficjentów reformy rolnej będą uczyć się o niej (o ile to ich będzie jeszcze interesować), na tajnych kompletach. Wywleka się z lubością na wierzch wszelkie prawdziwe i wyimaginowane wady PRL, zaś nie mówi się zupełnie o najważniejszym. O tym, że w tamtym czasie Polska została przebudowana mentalnie. Dzìś nikt, poza zapadłymi podlaskimi wsiami, nie obcałowuje proboszcza po rękach, nie czapkuje się z dziesiątego zagonu jaśnie panu dziedzicowi. No, chyba że się jest politykiem ubranym w garnitur inteligentniejszy niż jego nadzienie, a właśnie pojawił się Szef Najważnieszy. Albo Hierarcha... Bo taki pożal sie Boże "polityk" ma w schlebianiu swój interes. Coś złego dzieje się z nami jako społeczeństwem... No, ale to tak na marginesie.
Po kordialnym pożegnaniu z Frau und Herr Schanze, wypoczęci pojechaliśmy dalej.
Po kordialnym pożegnaniu z Frau und Herr Schanze, wypoczęci pojechaliśmy dalej.
Dawna obórka pp. Schanze, gdzie na stryszku, o dziwo, spało się nam bardzo dobrze.
Wiało w twarz, co oczywiste. Jechaliśmy ostro pod górę, GPS kierował nas na ścieżkę rowerową. I tu przeżyliśmy prawdziwy szok. Skończy się asfalt. Ale tylko dla samochodów! Dalej auta jadą wyboistą (!) żwirówką, a potem tak samo nierównym brukiem. Dla rowerów zaś wylano świeżo asfalt, wykorzystując na ścieżkę dawny plant kolejki wąskotorowej.
Asfaltowa ścieżka rowerowa z Lietzen do Falkenhagen z lewej, zaś z prawej wyboista żwirowa droga dla pojazdów mechanicznych. Niewiarygodne! Ścieżkę poprzedzono jednak przezornie bramką uniemożliwiajaca wjazd dwuśladów.
Wjeżdżamy do Falkenhagen, gdzie w środku ws,i i co ciekawe za linią zabudowy, która oddziela go od pierzei ulicznej wsi, stoi sobie od 700 lat romański kościół, któremu niegdyś odrąbano nawy boczne. Wszystkie przemiany architektoniczne są w nim widoczne jak na dłoni. Po prostu podręcznik do nauczania badań architektonicznych. Chodziłem dokoła, fotografowałem i stararałem się odtworzyć na tyle, na ile potrafiłem, fazy rozwoju i degresji świątyni. Pouczające i ciekawe zajęcie, polecam zwłaszcza młodym adeptom ochrony zabytków! Potem sprawdziłem na tablicy informacyjnej przed kościołem i prawie wszystko się zgadzało, co ucieszyło mnie nader.
Kościół w Falkenhagen z wyraźnie widocznymi fazami przemian archtektonicznych.
I znów na rowery, ruszyliśmy do Furstenwalde. Tam w katedrze spotkaliśmy dużą grupę poznaniaków, którzy usilnie nas namawiali, by nie pchać się do Poczdamu, a jechać przez Berlin. Zakonotowałem tę myśl, zwłaszcza, że oni byli z małymi dziećmi, które też dały radę.
Potem zjedliśmy cieniutki obiadek na Rynku, obok ratusza. Miasto było totalnie zniszczone i wielkie bloczydła wprowadziły się w miejsce kamieniczek aż pod kościół i ratusz. Spotkaliśmy tam Rosjan - jeden z nich nie znał rosyjskiego i dwaj pozostali rozmawiali miedzy soba po rosyjsku, a z nim po angielsku! Więc oni też nam radzili, by jechać przez Berlin. Powiadam jednemu z nich, Rosjaninowi mieszkajacemu w Moskwie, urodzonemu w Lidzie, którego matka to zrusyfikowana Białorusinka. On świetnie posługuje się białoruskim, czego ja niestety nie potrafię. A jego ojciec to Gruzin z Batumi; otóż mówię mu że nasza propaganda utrzymuje, że po Berlinie snują się stadami krwiożerczy muzułmanie i z lubością podrzynają gardła rdzennym Europejczykom. Na co ten odrzekł, że tu z kolei wszyscy twierdzą, że po Placu Czerwonym w Moskwie stadami biegają niedźwiedzie. Wszyscyśmy się roześmiali, nawet, dla towarzystwa ten zanglicyzowany, Rosjanin, któremu trzeba było wszystko potem wyjaśnić. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy przez Berlin! Po drodze przejechaliśmy obok rozległego założenia przestrzennego, upamìętniającego radzieckiego żołnierza i niemieckiego antyfaszystę. Tych ostatnich było niewielu. Liczba pojedyncza jest jak najbardziej na miejscu. Wszystko utrzymane w jak najlepszym stanie. Nikomu nie przeszkadza gwiazda na czapce oficera.
Wydostaliśmy się na drogę do Berlina. Pomysł, by tam jechać, okazał się świetny. Jechaliśmy przez lasy osłaniające nas od wiatru. Po drodze minęliśmy miejscowości o słowiańskim rodowodzie, prześwitujacym przez ich zgermanizowane jeszcze w średniowieczu nazwy - Treptow, Köpenick, jeszcze inne, już zapomniałem jakie... Tu w Köpenick nocwaliśmy. I wraca do mnie uparcie myśl, że Polska, Matka nasza Ojczyzna, raz dla jednej dużej grupy społecznej, raz dla innej jest bezwzględną, pozbawioną jakiejkolwiek empatii, upiorną macochą. Kiedy to się skończy?



Powiało smutkiem w końcówce, ale trudno się nie zgodzić :(
OdpowiedzUsuńJa też pisałem to ze smutkiem. Nie sądziłem nigdy, że będę musiał pisać coś takiego.
Usuń