Niemcy

Granicę przekraczamy w Kostrzyniu obok starej pruskiej twierdzy. Jedziemy na południe by nie pchać się  przez Berlin.

Polski slup graniczny. Za plecami całe Niemcy do przejechania. 

Początkowo posuwamy sie szeroką doliną Odry wśród kwitnących rzepaków; tyle że nie ma specyficznego aromatu... w pewnym momencie widzimy pod akacjami na szerokiej miedzy, ławeczkę, do niej powiązana torba na śmieci. Czyściutko. Miejsce odpoczynku, w końcu jesteśmy w Niemczech; to nic że to dawna NRD! Tu spożywamy nasz podobiadek, nabieramy sił.


Popas w szczerym polu. Gdzieś w powiecie Marchia  - Kraj Odry. Ławeczka oczekuje na przyjezdnych.

Jedziemy dalej. Oczywiscie zrywa się przeciwny wiatr, i tak dość późno, zwykłe towarzyszy nam od rana. Spotykamy parę niemiecką na rowerach. On robi na zdjęcia, potem przesyła via mail. Przed nami niewinnie wyglądający podjazd, za chwilę robi się  bardzo nachylony. Wyjeżdżamy piekielnie stromą drogą z pradoliny Odry. Jest to przedsmak tego, co nas czeka we Francji i Hiszpanii. Zasapałem się, ale wciągnąłem się powoli na górę. Wjeżdżamy do Dobelingen, czy jakoś tak, gdzie są ruiny tysiącletniego kościoła, zniszczonego w 1945, zabezpieczone i porządnie utrzymane. Jest objaśnienie i po polsku!


Wiatr i wielokrotne wspinanie się pod strome podjazdy bardzo nas, a zwłaszcza mnie, umordowały. Dalej Lietzen, gdzie widzimy w podwórzu (Franio wypatrzył) wielką flagę Polską powiewającą na wietrze. Walimy jak w dym, głośno mówię dzień dobry. Facet zasromał się i po niemiecku mówi, że jest Niemcem, polskiego kompletnie nie zna, ale że ma polskie nazwisko Janiszewski, więc i Polską flagę wywiesił! Zapytany o nocleg powiedział, że on nie, ale coś zorganizuje. Kazał nam zostawić rowery, co było prawdę rzekłszy nierozsądne, ale tak zrobiliśmy. Zawiózł nas do samotnej zagrody Am Muhlensee i namówił starszych państwa, by nas przenocowali. Wróciliśmy się po rowery. Stały, jak je zostawiliśmy, i pojechaliśmy na nocleg. Nocowaliśmy na poddaszu dawnej obórki przerobionej na letni domek. Franek się rozpakowywał, a w tym czasie pani Hannelore Schanze z wielką powagą oprowadzała mnie po ich domku, pokazujac najpierw kuchnię, pokój do pracy, sypialnię, stołowy i salon, wszystko na jakich 80 m. Jak podkreślała, jesteśmy starzy, keine treppen, wszystko na jednym poziomie. Bo rzeczywiście, ona 80, on 82 lata, a jeszcze pracują w ogrodzie, pani Hannelore zaś  przy komputerze, chyba była nauczycielką. Zna trochę polskich i rosyjskich słów. Jej mąż, przesiedleniec  z Dźwirzyna, bardzo był przyjaźnie do nas nastawiony, częstował wyśmienitym lokalnym piwem,  też znał parę polskich słów. Wdrapalismy się po drabiniastych trzeszczących schodach na nasz stryszek  i natychmiast zasnęliśmy. 
Rano poszliśmy płacić. Pani Hannelore kazała nam usiąść przy stole w kuchni, zniknęła na chwilę w gabinecie i wróciła z kwitariuszem mówiąc z przekąsem, ale też i z dumą: burokratie maiestat. I wypisła każdemu z nas rachunek na 10€, po czym pożegnaliśmy się serdecznie i w drogę!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przez Francję

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.

Nadużycia, czyli niesportowe zachowanie