Tangermunde

Słusznie twierdził swego czasu towarzysz Lenin, mówiac, że wszystko trzeba poddawać trzykrotnej, wnikliwej kontroli. Wierzyć i kontrolować!, powtarzał za Wodzem Rewolucji towarzysz Dzierżyński. Przekonaliśmy się wczoraj o tym boleśnie, gdy GPS wodził nas po okolicach Getzin w te i wewte i nadłożyliśmy niepotrzebie dobre 10 km! Dziś na każdym punkcie zwrotnym GPS  był starannie weryfikowany za pomocą map Google i mapy papierowej. Nie damy się więcej wodzić za nos, choć, nie powiem, ze strony GPS  próby trwają!

Przejechaliśmy Kanał Haweli, dokąd, zdaje się, dotarli w maju 1945 r. że tak powiem, "bandyci" z I Armii Wojska Polskiego, by użyć obowiązującego obecnie języka ipeenowskiej propagandy. Przeprawiliśmu się przez Łabę po moście odbudowanym ze zniszczeń wojennych dopiero w 2001 r. Zwiedzamy Tangermunde. Moim zdaniem jest to miasteczko co najmniej tak ciekawe, jak odwiedzany tłumnie przez konserwatorów Quedlinburg. Jest tu wspaniale zachowana zabudowa szachulcowa. Najstarsze obiekty pochodzą z ok. 1617 r., gdy miasto wygorzało niemal do cna. Jest piękny ratusz z koronkowymi szczytami i dwoma bocianimi (czynmymi!) gniazdami, jest i wspaniała katedra... A ponieważ Tangermunde nie zmieściło się na Liście Światowego Dziedzictwa, przeto nie jest aż tak rozdeptywane przez turystów, jak inne tego rodzaju miasteczka, np.wspomniany wcześniej Quedlinburg. Chociaż kto wie co tu dzieje się w sezonie, a to już zacznie sìę za chwilę. 



Widok na katedrę i wieżę obronną z dawnych umocnień zamkowych. Teraz wartę pełni tu para bocianów.

W dawnym kościele św. Elżbiety, zwanym Salzkirche, bo był tu.magazyn solny w XVIII w. jest wystawa rzeźby i nowoczesnych witraży. Niestety dopiero 13 maja rusza tu wystawa "Słowiańska przeszłość Berlina i Brandenburgii", której nie zobaczymy, a szkoda, bo z pewnością będzie ciekawa. Wszedzie zresztą, napotykamy zniemczone nazwy słowiańskie, bo osadnictwo słowiańskie sìegało aż okolic Hamburga i stopniowo wypierano je ogniem i mieczem, umiejętnie stosując rzymską taktykę divide et impera. A Mieszko  i Chrobry też wspierali Niemców w najazdach na swych pobratymcow słowiańskich, taka byla wtedy realpolitik.

A my po noclegu w tzw. Pension w Primnitz pojechaliśmy najpierw na Milow, gdzie po raz pierwszy dzisiaj GPS próbował nas wykołować. Stanęliśmy pod drewnianym ewangelickim kościołem, niegdyś była to światynia katolicka. Franek walczył z mapami, ja poszedłem fotografować. Po chwili wybiegł młody pastor z kluczami i zaprosił do wnętrza. Poszedłem po Franka i weszliśmydo wnętrza. Pastor opowiedział o historii obiektu, pożarach, remontach, normalne w takich sytuacjach. Ja zaś powiedziałen o tym, dokąd zmierzamy. I wtedy pastor poprosił, byśmy sìę przeżegnali po czym odmówił po niemiecku Ojcze Nasz, Fater Unsere... Odmowiwszy modlitwę, położył dłonie na naszych łysych głowach i błogosławił nas na dalszą drogę do Santiago... Zrobił to w tak naturalny i bezpośredni sposób, że nie wypadało od tego się uchylić. I wtedy mnie, niedowiarkowi i staremu cynikowi, który nie raz miał do czynienia z naszymi "duchownymi", łzy zakręciły się w oczach, do tej pory przechodzą mi na wspomnienie tamtej chwili ciarki po plecach. 


Wnętrze kościoła w Milow. Franek i miejscowy pastor przed ołtarzem.
A to wszystko z powodu  zwykłego błędu GPS. 
No a potem było Tangermunde i dalsza, mozolna droga na zachód. Na noc stanęliśmy w  naprawdę przyjemnym "ubernacht" w Jevenitz na pruską milę przed Gardelegen. A teraz odpoczywamy, rozpamiętujac przygody tego niezwykłego dnia. Pora spać. Dobranoc

Komentarze

  1. To piękny gest pastora względem pielgrzymów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co z wiatrem? Na zachodzie nie wieje tak mocno? Szerokosci!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiatr dał nam spokój, a nawet troszeczkę pomaga.

      Usuń
    2. Wiatr dał nam spokój, a nawet troszeczkę pomaga.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.