Wolfsburg i okolice

Wracając do poprzedniego wątku, nasze noclegi to za każdym razem dzieło absolutnego przypadku. W Jävenitz znowu nocowaliśmy u emerytowanych, chyba nauczycieli, którzy ze szkoły pamiętali kilka słów rosyjskich, co nam ułatwiło porozumienie. Okazuje się, że narzucany siłą i niechciany powszechnie rosyjski był (toutes proportions gardées) swego rodzaju łaciną Bloku Wschodniego. I coś z tego jeszcze przetrwało. Cały czas spotykamy ludzi, z którymi można się w ten sposób, lepiej lub gorzej, porozumieć. Państwo Werner i Rita Lorbeer, do których skierowali nas życzliwi strażacy, w 1980 r. zbudowali swój dom, w którym od 1983 r. prowadzą übernachtung. Wprawdzie rachunku nam nie wypisali, ale pan Werner wpisał nas do księgi meldunkowej, założonej właśnie wtedy, w czasach NRD. Porządek być musi. Od nich pojechaliśmy już prosto na Wolfsburg. Ale uciekając od głownej szosy zrobiliśmy ogromne koło przez bagienne i, na szczęście, płaskie okolice. Kilkakrotnie przejeżdżaliśmy nad malowniczym i szeroko wykorzystywanym do transportu Kanałem Śródlądowym. W końcu dojechaliśmy do Wolsburga. Autostadt, jak to miasto się reklamuje. Nie, to nieprawda, nie ma zakazu wjazdu do Wolsburga autami innych marek. Nie widać też prawie nic z przemyslu. Miasto jest rozległe, czyste, zadbane, przyjazne dla rowerzystów. Szybko przejechaliśmy przez nie, zatrzymując się tylko na chwilę na deptaku. Deptak nazywa się - a jakże! - Porschestrasse. My jednak nie roztkliwialiśmy sìę. Ruszamy w drogę, by gdzieś pod Maine szukać noclegu. Po ponad dwu tygodniach jazdy na zachód mamy charakterystyczną dla takiej jazdy opaleniznę po zewnętrznej stronie nóg. A na naszych czerepach kaski rowerowe ujawniły podłużne szramy. Czyżby to było to, co ksiądz Longchamps de Bérier określa jako "bruzdy in vitro? Franek to Franek, ale ja? To chyba niemożliwe! Trzeba by to zbadać!
Niestety, noclegu nigdzie nie było i jak niepyszni wróciliśmy przez Fallersleben do Woflsburga, gdzie zaakomodowaliśmy się w Jugendherberge. Rachunek dostaliśmy! A rano w dalszą drogę. Znowu przez to piękne Fallersleben w kierunku zachodnim, na Maine i Schwülper. Chciałem tak kierować się, by omijać autostradowe spaghetti. I w takiej sytuacji niestety, ale opactwo w Hildedheim zostło z boku. Ale nocleg - bez rachunku, dostaliśmy u Niemca, repatrianta z Tadżykistanu (rosyjski przydał się znowu!), w Harsum. Wiec stwierdziłem, że konieczmie jedziemy do Hildesheim. Ale o tym potem.


Franek przed Übernachtung w Jävenitz. Za chwilę ruszamy.


Wolfsburg, rower Franka pod tabliczką z nazwą. Za nim kominy dawnej centralnej fabryki VW. Musieliśmy wyglądać razem jak dwu szwagrów, którzy z Polski przyjechali by sprawdzić, jak też Niemcy produkują VW, zanim zdecydują się na zakup.




Fallersleben. "Konserwacja" jednego z szacownych domów w centrum metodą alla polacca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Santiago! Daliśmy radę!!!

Bose Antki

Pampeluna, Puente la Reina, Estella.